Przejdź do głównej zawartości

Śmierć, mistrzyni powrozu


Wczoraj, czyli 22 września, na Scenie Margines olsztyńskiego Teatru im. Stefana Jaracza odbyło się spotkanie promujące najnowszą powieść Tomasza Białkowskiego pt. "Powróz". Publiczność niezwykle dopisała, gdyż Autor - nagrodzony m.in. Wawrzynem Literacką Nagrodą Warmii i Mazur - ma już nie tylko swoich zdeklarowanych wielbicieli czytelniczych, ale i słuszną sławę Pisarza Regionalnego z Mocnym Piórem. Prolog spotkania stanowiła poruszająca interpretacja fragmentów powieści przez aktorkę Milenę Gauer, następnie w dyskusji prowadzonej przez dr Jolantę Świetlikowską udział wzięli sam Tomasz Białkowski oraz prof. Sławomir Buryła. 
Fot. Anna Rau*
Promowaną książkę można chyba zaliczyć do historical fiction, gdyż porusza m.in. wątek dokonanej 4 lipca 1946 r. w Gdańsku publicznej egzekucji 11 zbrodniarzy z hitlerowskiego obozu w Stutthofie. Autor jednocześnie pozostaje wierny gatunkowi thrillero-kryminału, gdyż w dalszej części powieści umieścił morderstwo (dokonane w małej warmińskiej wsi) i zawiązane wokół niego komplikacje losów ludzkich. Nowością jest, iż tym razem głównym bohaterem książki jest kobieta - Iga Spica.... Tak więc jednym z nieuchronnych pytań do Białkowskiego (które zresztą padło na spotkaniu) jest, jak mu się - niejako po raz pierwszy - pisało głosem kobiety. Autor wybronił się, wspominając bohaterki swoich dotychczasowych powieści, mocne i wcale nie pozostające na uboczu tych historii. Rozmowa oparta o "Powróz" poruszyła wiele niezwykle interesujących, choć i drastycznych wątków: szokującej nas dziś ludyczności publicznych egzekucji, intensywnych i brutalnych czasów tuż po wojnie, dzieci - wykorzystywanych, demoralizowanych, mordowanych, po prostu wplątanych w koła historii, i wreszcie skomplikowane stosunki narodowe na ziemiach Polski... Jako uczestnik spotkania, długiego i bardzo bogatego w emocje mogę jedynie powiedzieć, iż odczułam lekki niedosyt wypowiedzi samego Autora w porównaniu z wystąpieniami prof. Buryły... Ale pewnie tak miało być: w końcu sama powieść jest niejako również  głosem pisarza.

 Fot. Anna Rau
Na koniec warto zaznaczyć, iż była to pierwsza impreza z nowego cyklu organizowanego na Scenie Margines pod nazwą "Złodzieje języków". I - jak to mówił Alfred Hitchcock - skoro "dobry film powinien zacząć się od trzęsienia ziemi", to interesujący cykl imprez - od solidnego uderzenia w umysł widza. W Olsztynie zaczęło się obiecująco - od mocnego uderzenia powrozem wisielca...
*Zła jakość zdjęć – wynika z dość trudnych warunków: półmroku i mocnego punktowego światła skierowanego na scenę. Ale TAK było…



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie