Przejdź do głównej zawartości

Zbrodniarz i bibliotekarka



Ze względu na świetnie prosperujący projekt Wypożyczalni WBP w Olsztynie „Detektywi są wśród nas” oto dobra wiadomość: wśród tylu zasłużonych w dziedzinie kryminalistyki bohaterek książkowych jest też detektyw-bibliotekarka! To Aurora Teagarden, główna bohaterka cyklu powieściowego Charlaine Harris!
Tu należy dodać, że nie chodzi niestety o (w naszym działowym języku) „książkę regionalną”, czyli taką, której akcja rozgrywa się na Warmii lub Mazurach, ewentualnie której autor pochodzi z naszego województwa. Ale nic to! I tak oto dla wszystkich bibliotekarzy dobra nowina: ktoś wreszcie docenił ich logikę i umiejętności śledcze. Do tej pory bowiem – tak po prawdzie – bibliotekarze mieli w tego typu powieściach role (choć owszem ważne) raczej poboczne: udzielali głównym bohaterom informacji, podawali im książki i po prostu „byli” – ogólnie sprawiając dość elitarne i introwertyczne wrażenie. No, może poza słynnym bibliotekarzem Niewidocznego Uniwersytetu z cyklu powieści o Świecie Dysku Terry'ego Pratchetta… Ale on był naprawdę specyficzny… Jednym słowem byliśmy marginalizowaną kryminalistycznie grupą społeczną.
Wracając do Aurory: ma 28 lat, niecałe 150 cm wzrostu, nieodłączne większości bibliotekarzy okulary i pasję dotyczącą tzw. prawdziwych morderstw. I do tego – choć akcja powieści rozgrywa się w naprawdę niewielkim amerykańskim miasteczku Lawrenceton (stan Georgia) – swoje zabójcze zainteresowania dzieli z całkiem sporą grupą ludzi, gromadzących się co pewien czas jako oficjalny klub „Prawdziwe Morderstwa”. Chęć wiedzy to rzecz chwalebna, gorzej, gdy – niejako przy okazji – zaczynają z tego powodu ginąć kolejne osoby zainteresowane tematem. Mordercy też lubią wiedzę…. – i umieją ją wykorzystywać. Każdy kolejny przypadek obrazuje więc którąś ze słynnych nierozwiązanych zagadek kryminalnych. Czyżby zabijał ktoś spośród klubowiczów?
Inną ciekawą kwestią, jest to, iż z racji, że część akcji odbywa się w miejscowej bibliotece, czytelnik może w ten sposób poznać warunki i zasady panujące w amerykańskich placówkach wypożyczania książek. Niestety pierwsze wydanie „Prawdziwych Morderstw” miało miejsce ponad dwadzieścia lat temu i to widać. Nie ma więc telefonów komórkowych, ani tym bardziej Internetu, a w bibliotece panują karty katalogowe i tradycyjny system zapisywania, a na parterze funkcjonuje… recepcja. Tam zapisuje się nowych czytelników, odbiera książki oraz częściowo udziela informacji na temat księgozbioru. Jest to niewątpliwie ciekawa z naszego punktu widzenia organizacja biblioteki, możliwa zresztą chyba tylko w niewielkiej placówce. Tak czy owak książkowe sceny z udziałem licznych miejscowych wolontariuszy, niezwykle pomocnych w bibliotece, krzepią – tak jak i znane bibliotekarskie klimaty.
Kończąc: w książce nie brak humoru, a do tego napisana jest lekko i ze swadą. I jakkolwiek Aurora to nie panna Marple, jednak jest miła, rozsądna, niezależna i łatwo – jako bohaterka książki – daje się lubić. A to też sukces – również dla bibliotekarstwa. Książka w dłoń – detektywi są wśród nas…

Prawdziwe morderstwa / Charlaine Harris ; tł. Martyna Plisenko. Zakrzewo : cop. 2012.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio