Wczoraj popołudniu w Trójce można było posłuchać debaty polityków na temat obecnych strajków rolniczych. Debaty połączonej ze zwyczajową i sympatyczną bójką werbalną na różne pomysły związane z rolnictwem, popytem na płody rolne oraz handlem takowymi. Całość wieńczyły oczywiście końcowe a konieczne tezy, dlaczego z tym wszystkim jest tak bardzo źle, jak jest źle. Wydawałoby się kwestia ogólnopolska i właściwie nie regionalna. Ale… W pewnym momencie padło zdanie, które zapaliło mi czerwoną lampkę: „skoro sieci handlowe wolą kupować towary od zagranicznych sprzedawców, zamiast takie same towary – od rodzimych wytwórców, nie może być dobrze!”. I coś w tym jest – bo ile razy każdy z nas mieszkających w Olsztynie, czy gdzieś w regionie (w końcu w każdej sieci handlowej w całym województwie – ba! w całej Polsce – jest to samo) nie czyni w sklepie podobnie, co owe sieci handlowe, a jednak podkopując swój własny (choć wspólny) interes? Ktoś mógłby powiedzieć: „Chętnie bym popierał rodzime produkty, ale nie stać mnie na to! Kupuję to, co tańsze!”. I racja – każdy kraje z tego, co ma w jakimś dyskoncie z owadem... Lecz czasem mamy wybór. I wtedy…
Dobrym przykładem na to jest dział owocowo-warzywny w
jednym ze większych sklepów spożywczych w centrum Olsztyna. Tam w identycznych
koszykach leżą koło siebie podobnie ładne i smaczne jabłka w TAKIEJ SAMEJ cenie.
Przy jednym stosie znajduje się tabliczka „Pochodzenie: Hiszpania”, a przy innym:
„Warmia, Polska”. I teraz pytanie za 100 punktów: jak wyrobić w sobie
automatyzm związany z iście buddyjską świadomością wagi tego jedynie słusznego
gestu sięgnięcia po tak samo dobre, ale NASZE?
Komentarze
Prześlij komentarz