Przejdź do głównej zawartości

Święta moc wody, jajka i zielonej gałązki


Wielkanoc dla dzisiejszych mieszkańców Warmii i Mazur to nie ta sama uroczystość co dla dawnych Warmiaków i Mazurów. Dzisiaj rodziny tradycyjnie obchodzące święta, w wymiarze symbolicznym przygotowują święconkę w specjalnym wielkanocnym koszyczku, a w niej wielkanocną babkę, wielkanocną wędzonkę i wielkanocne jajka, kolorowe i wzorzyste aż miło. W wypucowanym mieszkaniu, na stole wśród zwyczajowo wielkanocnych potraw pięknie prezentują się tulipany i żonkile. Jest wiosennie, rodzinnie  i smacznie.
Bystre oko obserwatora i badacza regionu wychwyci jednak te elementy tradycji, które wplotły się niepostrzeżenie, w naturalnym procesie asymilacji kultowej, do dawnych zwyczajów i obrzędów. Wiele z nich, jak święcenie potraw w Wielką Sobotę, jest zupełnie nowe i przybyło na Warmię i Mazury wraz z powojennymi osiedleńcami. Również tworzenie pisanek było rzeczą całkiem obcą dawnym Warmiakom i Mazurom. Co nie oznacza, że nie było kolorowo. Przyjrzyjmy się zatem, jak wyglądał jeszcze kilkadziesiąt lat temu czas celebracji odradzającego się życia i nadziei w obu naszych regionach. Warto przy tym zaznaczyć, że z Wielką Sobotą dla dawnych Warmiaków i Mazurów nie wiązały się żadne pozakościelne tradycje. Wszystko zaczynało się w pierwszy dzień świąt – w niedzielę.
Ważne były dwa symbole: woda i jajko, przy czym woda była najważniejsza. Oczywiście, tak jak i dziś ma ona moc oczyszczającą, zbawienną. Wierzenia i tradycje związane z wodą pochodziły z najdawniejszych, słowiańskich zaklęć i utwierdzały w przekonaniu, że uroczyste, świadome obmycie twarzy, a nawet całego ciała, zmyje to co złe (grzechy i choroby), a pozostawi tylko to, co dobre (szczęście, zdrowie i urodę). Nie bez znaczenia było źródło wody i pora obmycia. Dobrze, gdy pochodziła z płynącego strumienia, a zaczerpnięta w dłonie jeszcze przed wschodem słońca miała cudowną moc. Należało ją wówczas w pierwszy dzień świąt powitać słowami „dobry dzen wodecko”. Po powrocie do domu trzeba było taką wodą skropić wszystko i wszystkich, a zwłaszcza zwierzęta „co majo być zdrowe”. Śmingus-Dyngus w takiej formie jaką znamy dziś, nie był znany Warmiakom i Mazurom. Przywiozła go ze sobą ludność napływowa po II wojnie światowej.
Dopiero w pierwszym świątecznym dniu tradycyjnie pojawiały się jajka będące powszechnym symbolem odrodzenia. Gospodynie szykowały je z dziewczętami tuż po powrocie z pierwszej mszy i procesji. Wcześniej na śniadanie była tylko postna muza, czyli dobrze znana niektórym, a w moim domu częsta, zupa mleczna w drobniutkimi zacierkami. Na potrawy mięsne i inne łakocie, jak kuchy (ciasta) trzeba było poczekać aż do wieczerzy. Wtedy dom dekorowano barwinkiem i młodymi gałązkami brzozy, które czekały w wodzie już od tygodnia, aby się zazielenić. A co z malowanymi jajkami? Były proste, jak wiele dekoracji na Warmii i Mazurach. Jajka barwiono wyłącznie na gładki kolor naturalnymi sposobami. Najczęściej gotowano je w cebulowych łuskach. Zaskakiwały wówczas rudo-kasztanowymi odcieniami, które po posmarowaniu olejem nabierały intensywności i blasku. Tak też od lat robię i ja. Delikatny zielony kolor można uzyskać stosując młode źdźbła żyta, a modry czyli niebieski – dzięki liściom czerwonej kapusty. Nie było powszechnego zwyczaju ozdabiania jajek wzorami. Te także przywędrowały z nowymi mieszkańcami na Warmię i Mazury. Popularne wzory krzyżykowe - wraz z Ukraińcami, te kwieciste - z Kurpiami. Współcześnie, co dom to tradycja. Bardzo interesującą propozycję podsunęły pisankarki ludowe, które w udany sposób przenoszą wzory z czepca warmińskiego na wielkanocne jajka. Ewolucja kulturowa warta uwagi.
Jajko odgrywało też ważną rolę drugiego dnia świąt - w poniedziałek,  w typowym dla Warmii obrzędzie „smagania”. Najpierw dzieci i starsi chłopcy symbolicznie obijali dorosłych i młode dziewczęta po nogach zielonymi gałązkami brzozy lub wierzby. Czasem w ruch szły kłujące kadyki czyli jałowce. Moc młodych, zielonych roślin miała „posmaganym” zagwarantować powodzenie. Dlatego nie żałowali dzieciakom w zamian malowanych jajek, kawałków ciasta czy cukierków. Co ciekawe, zwyczaj smagania zmienił się wraz z przybyciem do Prus Wschodnich kolonistów niemieckich, którzy z kolei tradycyjnie rozkładali w ogrodach jajka przynoszone „przez zajączka”. Dzieci z rodzin warmińskich i mazurskich, podobnie jak rówieśnicy niemieccy, nie musiały już biegać z gałązkami, aby dostać słodycze. Po latach, kiedy nikt w naszym regionie nie szukał wokół domu darów od zająca, coraz częściej obserwuję powrót do tej zabawy wielkanocnej, w której malowane kurze jajko połączono z łakociami w jedno. Może to wpływ zachodnich reklam?
Warto wspomnieć na koniec, że dla ewangelickich Mazurów charakterystyczny był z kolei „wykupek” wielkanocny, czyli  organizowany w drugi dzień świąt rodzaj kolędowania po domach i  śpiewania, ale nie tylko pieśni o zmartwychwstaniu, lecz całego repertuaru powinszowań, życzeń i podziękowań. W zamian za owe oracje wielkanocni kolędnicy oczywiście dostawali malowane jaka i kawałek ciasta. Niosło się wówczas mazurskie: Allyluzio, allyluzio!

Anita

Źródło: Folklor Warmii i Mazur, Warszawa 1978.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie