Przejdź do głównej zawartości

Jestem bibliotekarzem!!!

Dziś ostatni dzień oficjalnego Miesiąca Książki, Bibliotek i Czytelnictwa. Trochę żal. W końcu na co dzień – mimo że wbrew pozorom czyta więcej osób niż głoszą to oficjalne statystyki – zbyt często nie mówi się o papierowych przekaźnikach komunikatów (jak by sformułował definicję książki któryś z językoznawców). I nie mówimy tu o czasopismach czy programach stricte kulturalnych, ale popularnych środkach masowego przekazu. Oczywiście co jakiś czas pojawią się jakieś wzmianki w dziale "kultura" w wielu stacjach radiowych, na pewno też nie zabraknie miniaturek okładek w kolorowych czasopismach, ale to już nie to... Z drugiej strony nie ma co biadać. Odbyło się wiele przyjemnych i pożytecznych imprez, które – miejmy nadzieję – były nie tylko rozrywką, ale i małymi książkowymi drogowskazami na przyszłość. Książka (a z nią biblioteki) naprawdę zaistniała w przestrzeni publicznej – w całej Polsce.
Niech teraz też wróci i podsumuje maj 2017 wspomnienie o imponującej imprezie, w której silna grupa bibliotekarzy z WBP w Olsztynie miała przyjemność uczestniczyć, czyli o Warszawskich Targach Książki. Targi zorganizowano na Stadionie Narodowym i trwały 4 dni: od 17 do 20 maja. Pojechaliśmy w pierwszym dniu – i rozmach imprezy naprawdę nas zaskoczył mimo wiedzy, że będzie to "duże wydarzenie"... Książki były wszędzie! Jeśli ktoś nigdy nie był na tego typu targach, wręcz został ogłuszony ich ilością... oraz płynącymi z tego możliwościami. Można było kupować (w większości po bardzo korzystnych cenach), oglądać, podczytywać, inspirować się i planować. Na Stadionie zaistnieli mistrzowie wszystkich dyscyplin związanych z literami: księgarze, antykwariusze, wydawcy, wśród których przewijali się, niespiesznie zwiedzali lub biegali książkofile w każdym wieku – od dzieciaków po seniorów. Ucztę duchową mieli zarówno miłośnicy nowości (ocean nowości!), jak i amatorzy tytułów znanych i kochanych (tysiące książek antykwarycznych), ci, którzy poszukiwali powieści, komiksów i czasopism, uzależnieni od poradników, jak i wielbiciele publicystyki oraz podręczników. Wszyscy z pewnością odczuli satysfakcję i nikt się nie zawiódł. W tym miejscu nie można było się zawieść... 
Małe zobrazowanie rozmachu obiektu i ilości wystawców
Od razu po wejściu do wnętrza Stadionu (po odpowiedniej kontroli oczywiście) oczy atakowała niewyobrażalna ilość książek oraz związanych z nimi przedmiotów. Przykładowo - na parterze uplasowało się kilku antykwariuszy ze smakowitymi zbiorami książek wydanych trochę lub bardzo dawniej. U jednego z nich zobaczyłam dosłownie całe swoje dziecięce życie biblioteczne: chyba wszystkie ukochane tytuły, a czytałam bardzo dużo. Było to wręcz przejmujące. 
Przeszłość
Ilość stoisk z literaturą współczesną naprawdę trudno było ogarnąć – potrzeba by na to chyba przynajmniej trzech dni. Umiarkowany galop pozwolił jednak przyjrzeć się i rozsmakować w wielu egzemplarzach – tych poniekąd znanych i zupełnie nowych. Zwłaszcza różnorodność i poziom książek dziecięcych porażał. Będąc (niestety) dorosłą z trudem odrywałam się od tej feerii doskonałych ilustracji i naprawdę mądrych treści w zabawnej formie. Część wystawców prezentowała książki obcojęzyczne: po rosyjsku, niemiecku, angielsku... Szczególnie fascynujące wydawały się te na co dzień raczej niedostępne, czyli np. chińskie. Ale to nie koniec.
Znane i kochane
Ludzie mangi i anime mogli używać do granic szaleństwa, gdyż poświęcono ich zainteresowaniom kilka miejsc z pełnym wyposażeniem nie tylko książkowym, ale i gadżetowym (można było nawet nabyć słynne opaski na głowę z uszkami, kubki i ręczniki tematyczne, o torebkach i parasolkach w kształcie postaci wykreowanych w Studiu Ghibli nie wspominając). Maniacy gier planszowych oraz puzzli nie mogli wyjść ze stadionu z pustymi rękami. Nawet ci, którzy właściwie "przyszli zobaczyć" i ewentualnie zakupić jakiś gadżet na pamiątkę, mogli się obłowić: niektóre ze stoisk zapewniały dziesiątki zakładek, pocztówek, magnesów i maskotek, inne z kolei kusiły ozdobnymi torbami z materiału (tzw. "na książki"). Kilku wystawców oferowało też materiały papierowe przeznaczone do samodzielnych robót (ozdobne pudełka lub papierowe domki do samodzielnego sklejania), obrazy oraz blejtramy. 
Czasopisma z przeszłości - do kupienia lub podziwiania
Miejmy nadzieję, że nikt mnie nie zlinczuje za myśl, która pojawiła się w trakcie zwiedzana: że właściwie na Stadionie zawsze powinien być tej jakości i rozmachu "targ" książek. Obiektów sportowych są tysiące, wszak nic by się nie stało, gdyby najsłynniejszy z polskich stadionów nieco zmienił przeznaczenie...
Książki oraz... płyty
A na koniec małe wyjaśnienie, skąd taki tytuł wpisu. Pojawił się on jako konkluzja całodziennego uczestnictwa w Targach Książki. Po czym poznać bibliotekarza? Po tym, że dostaje prawdziwego amoku na widok budynku wypełnionego do granic możliwości książkami.
Wszystkie fot. Anna Rau (17.05.2017)

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie