Przejdź do głównej zawartości

Po ptasiamu*, czyli czy mazurek pochodzi z Mazur

Jest taki czas, że chyba każdy spośród bibliotekarzy był, jest albo będzie przed dłuższym lub krótszym urlopem. I chyba każdy (nawet jeśli wie, że spędzi ów błogosławiony czas w pościeli brzuchem do góry, na działce, pieląc porzeczki, lub u rodziny, robiąc remont) tuż przed tym czyni śmiałe plany, czego to nie dokona, gdzie nie pojedzie i czego nie zobaczy… jeśli będzie mu się chciało. W tym celu więc czyta się i przegląda różne publikacje o tematyce przyrodniczej, turystycznej lub architektonicznej, aby napełnić się miłym i słusznym poczuciem przygotowania do wolności. Napędzana podobną potrzebą kupiłam w antykwariacie niewielką książeczkę Jana Sokołowskiego „Nasze ptaki : przewodnik do rozpoznawania ptaków krajowych w warunkach naturalnych”, wydaną w 1962 roku przez nieistniejące już Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych.
Przewodnik ten jest uroczy ze wszech miar: przez wzgląd na swoją tematykę (ptaszki! ptaki! ptasiory!!!), na ilustracje (wykonane piórkiem grafiki autorstwa Sokołowskiego oraz dwie barwne ryciny ze stron przyokładkowych), na powściągliwą – lecz i zadziwiająco nowoczesną – ogólną estetykę publikacji (zastosowanie tylko jednego koloru w całej publikacji – słonecznie żółtego, poza tym biel i czerń), przejrzystość układu treści, wspaniały, na wskroś literacki język ptasich mini wykładów, dokładność opisów przy jednoczesnej ich prostocie – plus takie smaczki, jak opis odgłosów wydawanych przez każdego ptaka. Przykładowo czapla wydaje z siebie „krro, kroa”, przepiórka „pit pilit”, zaś sikorka bogatka „pink pink”. Książka przestawia 105 gatunków ptaków najpospolitszych i pozwalających się najłatwiej zauważyć, zaś systematyzuje je nie alfabetycznie, ale według miejsca występowania: na budynkach, w ogrodzie, w lesie, na polach, nad różnymi wodami oraz te wstępujące niemal wyłącznie zimą. To wyklucza wiele pomyłek.
„Nasze ptaki” oczywiście dotyczą terenu całej Polski, moją dodatkową myślą była więc zwyczajowa zagadka każdego bibliografa – czy w takiej publikacji odnajdę jakiś aspekt regionalny? Trudna sprawa: sikorki, dzięcioły, wróble, kawki i sowy żyją wszędzie, nie tylko na Warmii i Mazurach, jeśli zaś chodzi o ptaki identyfikowane z naszym regionem (kormoran, łabędź, perkoz, czy nawet ukochany bocian), występują one również w innych częściach Polski. Przeglądałam więc książkę ze szczerą przyjemnością, acz bez większych nadziei regionalnych. Mały błysk ekscytacji pojawił się, gdy autor opisał mazurka, malutkiego ptaszka, odróżniającego się od wróbli m.in. czarną plamką na białych „policzkach”. „Mazurek! Czyżby wyjątkowy liczny na Mazurach?”. Niestety, ściśle chronione mazurki występują licznie na polach i między ludzkimi siedzibami w całej Polsce… Ale dzięki nazwie są jakby nasze. Warmia i Mazury za to doczekały się wzmianki w notce opisującej łabędzia niemego – którego rzeczywiście można łatwo dostrzec na większości naszych wód. Głos tych pięknych ptaków, bardzo rodzinnych zresztą (wychowują one wyjątkowo czule i uważnie swoje brązowe i ruchliwe potomstwo) autor określa jako podobny do trąbki. Kolejnym ptaszkiem zamieszkałym w „województwie olsztyńskim” (pamiętajmy o czasie powstania książki) jest pluszcz. Raczej mniej znany – wielkością zbliżony do szpaka, ciemnobrązowy z białym podgardlem i piersią, o śpiewie w stylu „trik, trik”. Można go spotkać siedzącego nad wodami wartko płynącymi i pluszczącymi, czatującego na małe rybki. Czy wymienione dwa „ptaki regionalne” w małym przewodniku Sokołowskiego to nie jest bardzo mało? Nie ma się czym przejmować – tak naprawdę przecież większość gatunków moglibyśmy uznać za „nasze”. Nad jeziorami można spotkać czaple, wiosną i jesienią na niebie dostrzegamy nawet w miastach klucze przelatujących żurawi, w lasach słychać dzięcioły, kukułki i sowy, po polach drepczą przepiórki, w parkach roi się od szpaków i kosów, rzeki okupują kaczki, łyski, kurki wodne…
Czy w takim razie teraz, gdy mamy więcej czasu i spokoju w sobie, nie warto popatrzeć na ptaki, które nas tak licznie otaczają, gdziekolwiek się znajdujemy? Zapiszmy odgłosy, które są ich językiem. Podpatrzmy obyczaje. Poczytajmy o nich w różnych „ptasich” publikacjach. Takie postępowanie – jak zapewnia Jan Sokołowski – da nam jeszcze więcej przyjemności podczas „miłego obcowania z przyrodą”. A wszak po to mamy urlop.

Olsztyński wróbel na zakupach; 2016 r. (fot. Anna Rau) 

*Tytuł – wraz z ukłonami – dedykowany jest p. Edwardowi Cyfusowi, autorowi słynnego cyklu radiowego „Po naszamu”. Doprawdy nie wiem, czy po warmińsku słowo „ptasiemu” brzmiałoby tak, jak napisałam w nagłówku wpisu, ale chciałam w ten sposób jeszcze bardziej wpisać w nasz krajobraz ptaki z książki Jana Sokołowskiego. Niech ćwierkają po ptasiemu, po naszemu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie