Przejdź do głównej zawartości

Tupot kopytek baranka warmińskiego



Widok na ruiny opactwa (2015). Fot. Anna Rau


Latem drogi prowadzą w różne ciekawe miejsca, czasem bardzo odległe od centrum Europy, którym oczywiście jest… Olsztyn ;). Na wyjeździe – zwłaszcza wakacyjnym (nawet u dorosłych) – nie myśli się o tym, co zostało. Chłonie się nowe, które może się podobać lub nie, cieszyć lub nudzić, zachwycać lub pozostawiać obojętnym, ale które z całą pewnością pochłania całość jestestwa turysty (szczególnie głodnego wrażeń) w stu procentach. A jednak… Ale od początku. 




Prezbiterium kościoła. Fot. Anna Rau
Fot. Anna Rau
W Anglii, w hrabstwie North Yorkshire, jedną z dość licznie odwiedzanych atrakcji turystycznych jest Bolton Abbey, malownicza posiadłość w Wharfedale. Jej centrum stanowią dwunastowieczne ruiny klasztoru augustianów, porażające jeszcze i dziś ogromem oraz rozmachem i wykwintem architektonicznym umarłej – niestety – budowli. Cała nieruchomość składa się prócz tego z mini muzeum wraz z uroczym sklepikiem z produktami lokalnymi, z rozbudowanej sieci gastronomiczno-handlowej oraz z imponującego terenu rekreacyjnego z kilkoma szlakami turystycznymi wśród pól, wzgórz, stad owiec, strumyków, mostków, bramek zamykanych na skomplikowane skoble, kamiennych murków, zwichrzonych krzaków i innych tego typu elementów przyrodniczo-rolnych, znanych nam z obyczajowych i historycznych seriali angielskich. Całość jest malownicza, spokojna i idealna dla chcących polepszyć kondycję… 
 Ale wracając do ruin: augustianie objęli to miejsce w połowie 12 wieku i dzięki świetnej organizacji ich klasztor doskonale funkcjonował nie tylko jako wzorowe gospodarstwo rolno-hodowlane, ale i miejscowe centrum kultury, nauki i posługi leczniczej. Sama świątynia stanowiła do tego kościół parafialny. Wszystko skończyło się w momencie rozwiązania klasztorów w całej Anglii edyktem Henryka VIII. Wkrótce potem wspaniała budowla dość szybko popadła w ruinę, mimo iż w kościele nadal pełniono posługę religijną dla ludności, a posiadłość kwitła jako własność miejscowego hrabiego. Zwiedzając to miejsce dzisiaj, można nie tylko podziwiać ciągle jeszcze widoczne – więc tym bardziej budzące nostalgię – piękno świętej budowli, ale i znaleźć interesujące i niespodziewane tropy. W prezbiterium kościoła, jeśli sprytnie podejdzie się z lewej strony, aby z bliska podziwiać freski z motywami roślinnymi, mieszkańcowi Warmii nagle wpada w oko znany wizerunek… Z boku, na posadzce leży luzem, jakby upuszczona przez jakiegoś olbrzyma, dość spora płaskorzeźba z wizerunkiem tupiącym znajomo kopytkami...

Baranek - prawdopodobnie jeden z elementów zdobniczych spod stropu kościoła lub z jednej z kolumn. Fot. Anna Rau
Czyż to nie baranek warmiński odnaleziony w dalekim zamorskim kraju?!
Może?... Wyjątkowo upartym realistom można oczywiście przytaknąć, iż zapewne to po prostu tak częsty w ikonografii chrześcijańskiej, gdyż uniwersalny, symbol Chrystusa, ale swoi wiedzą swoje… A jaki jest wniosek z tej całej opowieści?: że Warmia jest wszędzie, gdzie i my.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie