Wybrałam się wczoraj do kina.
Film z gatunku scence-fiction, z wartką akcją, ciekawym scenariuszem i niezłą
grą aktorską. Przed seansem rozsiadłam się wygodnie w nowym fotelu (zupełnie
jak w samochodzie) i nauczona ostatnimi doświadczeniami, wyczekiwałam na
zwyczajowe pikanie telefonów, szelest torebek z chrupkami i psykanie puszek. A
tu… niespodzianka! Towarzystwo w moim rzędzie grzecznie wyjęło na chwilę
komórki, tylko po to, żeby je wyciszyć. Do rozpoczęcia filmu słychać było
jedynie półszepty. Pełna kultura.
Tknęło mnie. O co chodzi? Czy coś
przegapiłam? A może już tak przyzwyczailiśmy się do utyskiwania na powszechny
upadek kultury osobistej, że szokuje nas grzeczny sąsiad w kinie? I nagle
Eureka! Na sali, na pierwszy rzut oka, znajdowali się wyłącznie dorośli. Nie
było za to żadnej młodzieży w wieku gimnazjalnym, czy nawet licealnej. Dlaczego?
Po prostu wybraliśmy seans z NAPISAMI.
Nie ma tego złego…
anita
A młodzi siedzą sobie i czekają, aż ten sam film pojawi się na YouTubie bez napisów, z lektorem i możliwością komentowania;)
OdpowiedzUsuńOtóż to. Jeden z moich czarnowidzących kolegów wieszczy, że prędzej młodzież przestawi się na angielski, żeby oglądać w oryginale, niż nauczy się porządnie czytać po polsku. Oby nie miał racji.
Usuń