Co łączy to wspaniałe, podobno mityczne* zwierzę ze szlachetnym zawodem drukarza oraz z poligrafią? To dość stara historia. Dawno, dawno temu pierwsi drukarze oznaczali wytwory swoich pracowni tzw. sygnetem, czyli godłem własnym lub drukarni. Sygnet stanowił więc coś w rodzaju współczesnego logo i ułatwiał identyfikację obiektu z jego wytwórcą. Po raz pierwszy takie oznaczenie pojawiło się w 1457 r. w Psałterzu mogunckim wydanym przez Johanna Fusta i Petera Schöffera. I jakkolwiek ogólnie właściciele drukarń utrwalali na swoich sygnetach różne nawiązania do religii i mitologii, posługując się przy tym figurami geometrycznymi oraz motywami z życia codziennego, to właśnie gryf został zwierzęcym patronem drukarstwa. Na większości wizerunków stoi on na tylnych lwich łapach, utrzymując równowagę dzięki rozłożonym skrzydłom, a w przednich szponach dzierży tampony drukarskie. Na niektórych sygnetach można też spostrzec, że wydaje on przy tym zwycięski okrzyk – gdyż, jak wiadomo, gryfy najczęściej wychodziły ze wszystkich poczynań zwycięsko… W tym miejscu można jeszcze dodać, że na początku XVI w. najsłynniejsi polscy drukarze (m.in. Haller, Ungler i Wietor) umieszczali swoje sygnety w książkach i ogólnie takie znaki stanowiły element praktyki zdobienia woluminów. W 1 poł. XVIII w. sygnet zaczął powoli wychodzić z użycia, choć na przełomie XIX i XX w. znów triumfalnie powrócił. W jaki jednak sposób to właśnie gryf znalazł się na tym słynnym sygnecie mogunckim i z jakiej przyczyny stał się graficzną metaforą drukarstwa? W XV w., u zarania tego zawodu i w jego ojczyźnie nadano drukarzom godło przedstawiające dwugłowego czarnego orła na złotym polu (czyli symbol Świętego Cesarstwa Niemieckiego), dzierżącego w pazurach dywizorek (narzędzie w postaci uchwytu lub stojaka ułatwiające zecerowi odczytywanie rękopisu). Przydzielenie drukarzom tak ważnego symbolu wskazywało, jak znaczącą rolę pełnili oni w państwie i jak wysoką rangę posiadali – w końcu druk był wówczas jednym z ważniejszych czynników rozwoju cywilizacji. Wkrótce jednak orzeł (symbol uniwersalny) uległ dość szybko ewolucji w pokrewnego mu gryfa, czyli orło-lwa, a do tego zyskał narzędzie bardziej związane z pracą drukarza, czyli stemple. Owe stemple zaś to nie zwyczajne pieczątki (jak można sądzić na pierwszy rzut oka), ale – inaczej mówiąc – tampony drukarskie używane w tampondruku, czyli w procesie nakładania farby drukarskiej za pomocą owego miękkiego narzędzia. Była to technika bardzo chętnie wykorzystywana, gdyż pozwalała na zadrukowanie powierzchni nierównych i nieregularnych. Drukarska gryfofilia udzieliła się dość szybko innym krajom, w Polsce więc drukarze również zaczęli pieczętować się gryfem – ale w koronie. I tak w 1546 r. cech krakowski posiadał godło z ukoronowanym po królewsku gryfem, z wierszownikiem i tamponami w łapach, a nawet do dziś skrzydlaty drapieżnik patronuje licznym drukarniom oraz organizacjom drukarskim. (Pojawił się też na kilku obiektach wyeksponowanych na OZGraf-owskiej wystawie). Nie można jednak w tym miejscu postawić kropki. Czy drukarski gryf pochodzi od szlachetnego orła, czy też (jak mówią niektóre źródła) ma więcej wspólnego z uskrzydlonym lwem (m.in. symbolem jednego z ewangelistów), sam w sobie niesie również bardzo głęboki przekaz. Choć stworzenia te, jak większość latających drapieżników, były dzikie i nieposkromione, częstokroć (i jeśli z dobrej woli – to chętnie) służyły bogom i ludziom w szlachetnych sprawach. Gryfy strzegły więc skarbu Apollina, pilnowały ciała Ozyrysa, ciągnęły wóz Nemezis, a nawet pilnowały całego świata przed spłonięciem w słońcu. Do tego uczestniczyły i uczestniczą w drukowaniu słów oraz utrwalaniu informacji. Legendy podają też, że pazury gryfów, wykrywając truciznę, zabarwiały się na czarno, a gryfie pióra leczyły ślepotę. Gryf więc również dzięki tym cechom idealnie nadaje się na patrona ludzi, którzy na co dzień posługują się barwnikami (najczęściej czarnym), a wytwory ich pracy otwierają wszystkim oczy na nowe światy, poglądy, myśli i naukę. To, co jest ze światła, nigdy nie zostawia go sobie, ale dzieli się – w ten sposób mnożąc światło.
AR
*Czemu od najdawniejszych czasów przeczy sztuka oraz literatura: czy tak wielu artystów i rzemieślników trudziłoby się, utrwalając farbą i w kamieniu coś, co nie istnieje? Zresztą nawet współcześnie wielu widziało gryfa. Każdy, kto miał okazję obejrzeć ekranizację kilku tomów przygód młodego czarodzieja z błyskawicą na czole, z pewnością pamięta dramatyczną historię gryfa Hardodzioba. (Niezapomniana scena odpoczynku Hardodzioba wśród dyń jest zresztą idealnym obrazem na listopad).
WguiceKobna Emily Brooks click here
OdpowiedzUsuńulhaleamef