Przejdź do głównej zawartości

A gryf siedział i stemplował te matryce…

I znowu wszystko się zmieniło. Pracownia Regionalna właśnie przygotowała stacjonarną wystawę drukarsko-typograficznych druków i narzędzi, związaną z jubileuszem Olsztyńskich Zakładów Graficznych (Sto lat, sto lat!), ale niestety z oczywistych względów na razie nie może jej czytelnikom prezentować. Jednak nic nie jest stracone, a rękom i piórom nie pozwalamy opaść! Z nadzieją, że może wkrótce sytuacja znowu pozwoli na zwiedzanie naszej ekspozycji, przedstawiamy nieoficjalną Maskotkę Miesiąca: Drukarskiego Gryfa!

Co łączy to wspaniałe, podobno mityczne* zwierzę ze szlachetnym zawodem drukarza oraz z poligrafią? To dość stara historia. Dawno, dawno temu pierwsi drukarze oznaczali wytwory swoich pracowni tzw. sygnetem, czyli godłem własnym lub drukarni. Sygnet stanowił więc coś w rodzaju współczesnego logo i ułatwiał identyfikację obiektu z jego wytwórcą. Po raz pierwszy takie oznaczenie pojawiło się w 1457 r. w Psałterzu mogunckim wydanym przez Johanna Fusta i Petera Schöffera. I jakkolwiek ogólnie właściciele drukarń utrwalali na swoich sygnetach różne nawiązania do religii i mitologii, posługując się przy tym figurami geometrycznymi oraz motywami z życia codziennego, to właśnie gryf został zwierzęcym patronem drukarstwa. Na większości wizerunków stoi on na tylnych lwich łapach, utrzymując równowagę dzięki rozłożonym skrzydłom, a w przednich szponach dzierży tampony drukarskie. Na niektórych sygnetach można też spostrzec, że wydaje on przy tym zwycięski okrzyk – gdyż, jak wiadomo, gryfy najczęściej wychodziły ze wszystkich poczynań zwycięsko… W tym miejscu można jeszcze dodać, że na początku XVI w. najsłynniejsi polscy drukarze (m.in. Haller, Ungler i Wietor) umieszczali swoje sygnety w książkach i ogólnie takie znaki stanowiły element praktyki zdobienia woluminów. W 1 poł. XVIII w. sygnet zaczął powoli wychodzić z użycia, choć na przełomie XIX i XX w. znów triumfalnie powrócił. W jaki jednak sposób to właśnie gryf znalazł się na tym słynnym sygnecie mogunckim i z jakiej przyczyny stał się graficzną metaforą drukarstwa? W XV w., u zarania tego zawodu i w jego ojczyźnie nadano drukarzom godło przedstawiające dwugłowego czarnego orła na złotym polu (czyli symbol Świętego Cesarstwa Niemieckiego), dzierżącego w pazurach dywizorek (narzędzie w postaci uchwytu lub stojaka ułatwiające zecerowi odczytywanie rękopisu). Przydzielenie drukarzom tak ważnego symbolu wskazywało, jak znaczącą rolę pełnili oni w państwie i jak wysoką rangę posiadali – w końcu druk był wówczas jednym z ważniejszych czynników rozwoju cywilizacji. Wkrótce jednak orzeł (symbol uniwersalny) uległ dość szybko ewolucji w pokrewnego mu gryfa, czyli orło-lwa, a do tego zyskał narzędzie bardziej związane z pracą drukarza, czyli stemple. Owe stemple zaś to nie zwyczajne pieczątki (jak można sądzić na pierwszy rzut oka), ale – inaczej mówiąc – tampony drukarskie używane w tampondruku, czyli w procesie nakładania farby drukarskiej za pomocą owego miękkiego narzędzia. Była to technika bardzo chętnie wykorzystywana, gdyż pozwalała na zadrukowanie powierzchni nierównych i nieregularnych. Drukarska gryfofilia udzieliła się dość szybko innym krajom, w Polsce więc drukarze również zaczęli pieczętować się gryfem – ale w koronie. I tak w 1546 r. cech krakowski posiadał godło z ukoronowanym po królewsku gryfem, z wierszownikiem i tamponami w łapach, a nawet do dziś skrzydlaty drapieżnik patronuje licznym drukarniom oraz organizacjom drukarskim. (Pojawił się też na kilku obiektach wyeksponowanych na OZGraf-owskiej wystawie). Nie można jednak w tym miejscu postawić kropki. Czy drukarski gryf pochodzi od szlachetnego orła, czy też (jak mówią niektóre źródła) ma więcej wspólnego z uskrzydlonym lwem (m.in. symbolem jednego z ewangelistów), sam w sobie niesie również bardzo głęboki przekaz. Choć stworzenia te, jak większość latających drapieżników, były dzikie i nieposkromione, częstokroć (i jeśli z dobrej woli – to chętnie) służyły bogom i ludziom w szlachetnych sprawach. Gryfy strzegły więc skarbu Apollina, pilnowały ciała Ozyrysa, ciągnęły wóz Nemezis, a nawet pilnowały całego świata przed spłonięciem w słońcu. Do tego uczestniczyły i uczestniczą w drukowaniu słów oraz utrwalaniu informacji. Legendy podają też, że pazury gryfów, wykrywając truciznę, zabarwiały się na czarno, a gryfie pióra leczyły ślepotę. Gryf więc również dzięki tym cechom idealnie nadaje się na patrona ludzi, którzy na co dzień posługują się barwnikami (najczęściej czarnym), a wytwory ich pracy otwierają wszystkim oczy na nowe światy, poglądy, myśli i naukę. To, co jest ze światła, nigdy nie zostawia go sobie, ale dzieli się – w ten sposób mnożąc światło.

AR

*Czemu od najdawniejszych czasów przeczy sztuka oraz literatura: czy tak wielu artystów i rzemieślników trudziłoby się, utrwalając farbą i w kamieniu coś, co nie istnieje? Zresztą nawet współcześnie wielu widziało gryfa. Każdy, kto miał okazję obejrzeć ekranizację kilku tomów przygód młodego czarodzieja z błyskawicą na czole, z pewnością pamięta dramatyczną historię gryfa Hardodzioba. (Niezapomniana scena odpoczynku Hardodzioba wśród dyń jest zresztą idealnym obrazem na listopad).

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie