Przejdź do głównej zawartości

Skarb pod jemiołą



Mówią: święta, święta i po świętach. W bibliotece też zdjęto dekoracje i zniknęła choinka. Ale chcę się z Wami podzielić pewną poświąteczną refleksją, a właściwie odkryciem. Odkryciem literackim i etnograficznym, naturalnie dotyczącym naszego regionu.Chodzi o Viscum Album L. czyli jemiołę pospolitą, niepozorną krzewinkę, która rośnie sobie wysoko na drzewach (głównie liściastych) wiodąc spokojne życie niesławnego półpasożyta. Widać ją z daleka, bo jej gałązki zwieszają się niczym malownicze kule, które tak chętne wieszamy w święta pod sufitem. No właśnie! Tylko po co? I czy zawsze tak było?
Weiße Mistel, Rys. Franz Eugen Köhler, Köhler's Medizinal-Pflanzen, 1897
Jeszcze 20 lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy, aby wdrapywać się na topolę lub brzozę, żeby ścinać gałęzie jemioły, aby móc się pod nią bezkarnie całować. Owszem, białe owocki wyglądają uroczo, ale to przecież tylko pokarm dla ptaków. Już w szkole uczono, że to jemiołuszka (Bombycilla garrulus L.) zjadając je rozsiewa naszą krzewinkę, by ta mogła przy sprzyjających warunkach zapuścić korzenie tuż pod korą drzewa. O! I że owoce są trujące dla człowieka, choć sama roślina może leczyć. Tyle starsze podręczniki, natomiast współczesne zwyczaje zmieniają się jak w kalejdoskopie.
Pod wpływem kultury amerykańskiej i anglosaskiej zaczęły pojawiać się w naszych domach mistletoe. Tak po angielsku nazywa się jemioła, o której śpiewają piosenki i rymują wiersze nasi znajomi z północy Europy. Od nich też zapożyczony został XVII-wieczny zwyczaj całowania się pod jemiołą. Jedni całuśni liczą na trwały związek, inni na chwilę przyjemności, wszyscy natomiast wierzą, że sama obecność jemioły w domu przyniesie dostatek w nowym roku. Zwyczaj ten przyjął się zadziwiająco szybko i łatwo, nawet wśród starszych Polaków. Gdy ostatnio zapytałam jednego z mieszkańców Warmii, dlaczego zabiera do domu jemiołę, odpowiedział: Przecież nie będę chodził w nowym roku goły i bosy.
Mało kto wie, że zwyczaje związane z jemiołą sięgają wierzeń ludów nordyckich. Ale orientujemy się, że ma ona coś wspólnego z kulturą celtycką. Może to za sprawą słynnego druida Panoramiksa, ubranego na biało maga z sierpem w dłoni kojarzymy magiczne obrzędy mające dać człowiekowi nadludzką siłę. Tak, tak. Właśnie w to wierzyli Celtowie. Druid musiał być sprawny by wdrapać się na drzewo po jemiołę, a sierp obowiązkowo miał być ze złota.
Rys. Michał Prewysz-Kwinto
Tymczasem na Warmii i Mazurach mieszkańcom naszych terenów jemioła musiała już wcześniej pomagać, bo wytworzyli swój własny system wierzeń w tę roślinę. Wiemy, że już w XIX wieku jemiołą upiększano mieszkania… w okresie Wielkiejnocy. Służyła ona do sporządzania palm i malowania jajek oraz farbowania przędzy na kolor żółty. Do tego stopnia ją eksploatowano, jako roślinę leczniczą i ozdobną, że w 1904 r. pojawiły się głosy, aby jemiołę objąć ochroną, a w 1923 r., by utworzyć rezerwaty z drzew opanowanych przez tę krzewinkę.[1]
Maria Zientara-Malewska w swoich warmińskich legendach także uwieczniła stosunek mieszkańców naszego regionu do jemioły, zgoła inny niż ów celtycki. Magiczna moc krzewu miała być ostatecznie nie wysoko na drzewie, a głęboko pod ziemią, pod drzewem na którym rosła jemioła. W baśni pt „Skarb pod jemiołą” kłobuk tak mówi do ubogiego człowieka: - „Widzisz tę jemiołę na drzewie? – To znak, że głęboko pod brzozą znajduje się wielki skarb, i to tak głęboko w ziemi, jak wysoko na drzewie rośnie jemioła.”[2] Z kolei w „Legendzie o złotym koniu w Klewkach” miejsce skarbu zdradziła jemioła na klonie. „Posłał pan po rybaka, który przyszedł, wykopał olbrzymi klon z jemiołą, a kiedy wyrzucono z ziemi pień, ukazał się wielki koń ze szczerego złota, pod nim zaś i obok niego stosy złotych pieniędzy (…) na złotym koniu siodło usiane brylantami wielkości włoskiego orzecha”.[3] Naturalnie, jak to w naszych bajkach bywa, na ów skarb zasłużyli tylko ci uczciwi i zacni ludzie.
M. Zientara-Malewska, Baśnie znad Łyny. Rys. Zofia Hermanowicz
Przedwojenny leśnik i ornitolog – Leopold Pac Pomarnicki, autor wielu artykułów o tematyce przyrodniczej, w 1965 r. zaproponował, aby podobnie, jak to jest w krajach Europy Zachodniej, jemioła w okresie świąt Bożego Narodzenia spełniała rolę choinek.[4] Nie wyparła ona jak dotychczas świątecznego drzewka. Zagościła jednak w naszych domach na dobre, by - jak to kiedyś mówiono – przysparzać dobytku.
A tak na marginesie, ciekawe jak w 2006 roku dowiedziano się, że we wsi Jemiołowo koło Olsztynka, nad jeziorem Jemiołowo, pod jednym z gospodarstw, znajduje się osada krzyżacka, a w niej skarby odkopane przez archeologów. Czyżby jemioła?

Anita


[1] P. Stypiński, Występowanie jemioły pospolitej na Pojezierzu Mazurskim, Olsztyn 1978, s. 79-80.
[2] M. Zientara-Malewska, Skarb pod jemiołą, w: Baśnie znad Łyny, Warszawa 1970, s. 93.
[3] M. Zientara-Malewska, Legenda o złotym koniu w Klewkach, w: Baśnie znad Łyny, Warszawa 1970, s. 78.
[4] L. Pomarnicki, Trochę o jemiole, ,,Przyroda Polska" 1965, nr 2, s. 9.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie