Uwaga: to będzie niezwykle osobisty wpis - w pierwszej osobie z
odniesieniami do biografii piszącego oraz z - być może - dyskusyjnymi
przemyśleniami. Takich na blogu regionalnym do tej pory chyba nie było.
Ale gdzie ma się człowiek z Pracowni Regionalnej wypisać, jak nie na na
blogu Pracowni?...
W większości wywiadów, które czytałam - a w
których padło to wiekopomne pytanie - pisarz, poeta, czy inny człowiek
słowa, wiedział, po stokroć wiedział, że kiedyś będzie pisał książki.
Wiedział zgoła od urodzenia, od wczesnego dzieciństwa, czy odkąd tylko
poznał litery. Wtedy też już wiedział, że może nie robić w życiu wielu
rzeczy, ale pisał to będzie NA PEWNO! Bo to zawsze był jego los,
przeznaczenie i podstawowa pasja. I wiedział o tym każdy z jego rodziny,
jego wszyscy nauczyciele oraz większość znajomych. A ja nie wiedziałam.
Bo co innego jest umieć pisać - oczywiście w sensie literackim (jak to
brzmi) - a co innego chcieć i musieć pisać. Bo niektórzy muszą, inaczej
się uduszą.
A ja nie musiałam, a raczej od dłuższego czasu nie
muszę. Co prawda przyznaję, że jak człowiek był młody, a potem ciągle
młody i do tego na studiach, to musiał pisać. Słowa same kiełkowały i
wylewały się, a wszystkie wydawały się piękne i niepowtarzalne. Były
naprawdę godne książki. Tylko gdzie do tej książki, ech! A potem, jak
stopniowo przeczytało się naprawdę dużo książek i w końcu zaczęło się
pracować między książkami, to człowiek zaczął myśleć i zadawać sobie
pytania. Na świecie są miliardy książek, część świetnych lub
przynajmniej dobrych. To po co moje? Czy one będą tak samo świetne lub
choć tak dobre, jak tamte? Może - ale niekoniecznie. Tak wiele jest też
książek świetnych lub chociaż dobrych, które nie są czytane. Czy moje
będą? Może. Ale niekoniecznie. I ostateczne - tak wiele książek starzeje
się się i w końcu zostaje zapomnianych. Czy z moimi tak będzie? -
prawie na pewno, bo wszystko przemija. Wynik tego rozumowania był
oczywisty. Nie trzeba pisać, bo inni robią to za mnie - i do tego świetnie
lub choć dobrze. Czasem jednak coś dzieje się samo i wchodzi się w
jakieś działanie, nie wiedząc, że może ono generować inne byty. Tak więc
kiedy zaczęłam prowadzić blog o olsztyńskich bezdomnych kotach, nawet
nie przypuszczałam, że dzięki tym kociakom, kocurkom i kotkom "zostanę
pisarką". Bo czym innym jest blog "pisany przez koty", a czym innych
papierowy realny obiekt z ISBN i własnym nazwiskiem na stronie
tytułowej. To daje do myślenia. I tu znowu pojawia się wniosek - warto
pomagać zwierzętom, bo w końcu zostaje się pisarzem.
Koniec
wspomnień - i teraz ad meritum. Jak to jest "zostać autorem"? Dziwnie.
Wydawca zaczyna mówić o autografach i spotkaniu autorskim. Rodzina mówi,
że "zawsze wiedziała". Przyjaciele mówią: "Super, a teraz napisz nie
kotach, tylko o czymś prawdziwym". Przyjaciele, phi.
Niedługo
będzie spotkanie promujące książkę "Koty tymczasem. Zbiór opowiadań o
kotach i kotkach" wydaną przez Fundację "Mruczący Terapeuta". Może więc
za tydzień pojawi się wpis "Jak to jest przeżyć swoje spotkanie
autorskie"...
Swoją drogą zapraszam na to spotkanie - 16-go
lutego, w przeddzień Dnia Kota, w naszym szacownym Starym Ratuszu, w
Czytelni Książek, o 17-tej. Wielu pytało, czy będą koty. Niestety nie
będzie. Ale będą: ilustratorka, wydawca, prowadząca i ja. Pisarka. Rety.
![]() |
Beza, Muza pisarki (fot. A. Rau) |
Cudowne rozterki wrażliwej pisarskiej duszy. Gratuluję z całego serca umiejętności "słuchania" bezdomnych kotów i przekazywania tych "rozmów" ludziom. Jesteś dumna, że Cię poznałam Aniu. W imieniu bezdomnych kotów, dziękuję :)
OdpowiedzUsuńJa również dziękuję - pomoc zwierzętom (jakakolwiek - choćby w formie pisania) jest dla mnie bardzo ważna. A spotkanie nowych osób zawsze bezcenne :)
Usuń