Przejdź do głównej zawartości

Czy minimalizm ma coś wspólnego z bookcrossingiem?



Fot. Anna Rau
Minimalizm jako tzw. styl życia jest modny – bardzo modny – już od dość dawna na świecie i coraz bardziej w Polsce, tak też i książek związanych z tym tematem przybywa (wiele uzyskało trochę niestety już wytarty tytuł „kultowa”). Doszło do tego, że minimalista musi uważać, aby nie zejść z drogi minimalizmu w nabywaniu pozycji o minimalizmie… Tak czy owak, o co w ogóle w tym chodzi? Chodzi o to, że jednostka aspirująca do „bycia minimalistą” poświęca trochę czasu na ogląd, przemyślenie i ostatecznie ogołocenie swojego domu/mieszkania/nory z przedmiotów (ubrań i butów, naczyń, kosmetyków, elektroniki, filmów, KSIĄŻEK, zdjęć, wycinków, obrusów), których nie potrzebuje. Prawdziwy filozof oczywiście od razu zripostowałby, że tak naprawdę to nie potrzebujemy właściwie niczego prócz kromki chleba, kubka do wody (z wodą), portfela na pieniądze, 4 sztuk ubrań, mydła, materaca i jakiejś komórki z dachem, w której możemy się schronić przed zimnem. Ale aby wejść w minimalizm, nie musimy pozbyć się wszystkiego, tylko podejść do sformułowania „nie potrzebujemy” szerzej, czy – inaczej mówiąc – trochę metaforycznie, i znaczy usunąć ze swojej przestrzeni wszystko, czego od dłuższego czasu nie używamy lub co mamy w nadmiarze. Jednym słowem, coś, co wisiało w naszej szafie przez ponad rok tylko dlatego, że do tego dorośniemy lub się skurczymy, nie powinno tam być, bo tylko nas przygnębia i zbiera bakterie, jeśli mamy 3 serwisy kawowe, to z czystym sercem dwóch możemy się pozbyć, wręczając np. komuś, kto nie ma żadnego (a o takowym marzy), jeśli jakiś film kurzy się w szufladzie z DVD, bo został nabyty jako ambitny, ale tak naprawdę nam się nie podoba, to… oddajmy go do biblioteki. I tu zbliżamy się niebezpiecznie do tematu książek. Niebezpiecznie, gdyż wielu ludzi traktuje je (i słusznie) jak prawdziwych przyjaciół, choćby z dawnych lat. No więc jak się pozbyć przyjaciół tylko dlatego, że chce się być modnym i mieć kilka centymetrów luzu na półce? Guru minimalizmu zachęcają, aby przede wszystkim przyjrzeć się swoim zbiorom pod kątem, czy wszystko czytamy. Bo jeśli czegoś nie czytamy, to po co to u nas w ogóle jest, skoro mogłoby być u kogoś, kto by z konkretnej książki korzystał i miał pożytek oraz uciechę? Racja w tym jest… Oczywiście są tez tzw. „miłości z dzieciństwa”, tytuły, które mamy, gdyż ich już nigdzie nie dorwiemy, czy materiały do nauki. Tak, czyli je zatrzymujemy, gdyż są nam one potrzebne do dobrego humoru oraz do konkretnych czynności. Ale tych kilka znanych na pamięć kryminałów, jakieś tysięczne powieści obyczajowe, nagrody z dawnych lat szkolnych? Eeee, niech idą w świat, niech będą wolne, niech – może? oby! – uszczęśliwią kogoś! I tu minimalizm łączy się z bookcrossingiem, czyli akcją pozostawiania książek w wyznaczonych do tego punktach (w WBP w Olsztynie jest to słynny parapet w atrium) lub po prostu miejscach publicznych. Z doświadczenia wiemy, że pozostawiona tak „bezdomna” i szukająca właściciela książka, zawsze znajdzie nowy dom.
Dziś, 18 czerwca, w Ogólnopolskim Dniu Wolnych Książek, zróbmy to! – dążmy do minimalizmu i dajmy książkom wolność! Niech żyje wolność książek i swoboda!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie