Przejdź do głównej zawartości

Pieszczoszek pani



W każdej klasie jest ten jeden najlepszy, najmądrzejszy, zawsze w pierwszej parze, zawsze z palcem pilnie uniesionym do góry, zawsze świetnie przygotowany. Ulubieniec. Pupilek. Pieszczoszek pani. I to nie tak, że inne dzieci są bardziej krnąbrne, mniej przygotowane i mniej uzdolnione czy wygadane. Po prostu serce nie sługa. W klasie dżsów – w klasie, której jestem wychowawczynią – ja też mam swój ukochany deżetesik. Swojego pupilka, który mogłabym oglądać zawsze i którym chciałabym się chwalić. Jest taki niezwykły i zdolny! To Kalendarz w akwareli Ottona Ślinienia. Niezwykły w formie katalog wystawy zrealizowanej we fromborskim Muzeum Mikołaja Kopernika (wernisaż: 13.11.1978 r.). Obiektywnie ujmując, publikacja ta nie stanowi jakiegoś cymelium kolekcji: to po prostu 12 biało-czarnych kart, z reprodukcjami akwarel Ślizienia na awersach, zebranych luzem w miękkiej okładce (podobnej do całości konwencją edytorską.) Całość nie jest nawet zszyta. Papier dość lichy, jakość reprodukcji wiele pozostawia do życzenia, prace nie są podpisane. W założeniu każda z kart przedstawia symboliczny obraz każdego z miesięcy. Opracowując to wydawnictwo (w bazie zastosowałam opis w masce „na książkę” – tak jak w przypadku pozostałych katalogów i kalendarzy) i podpisując poszczególne karty, kierowałam się intuicją, tytułując nazwami miesięcy kolejne reprodukcje. 
Skąd więc mój dziwny sentyment do dokumentu, który ani nie jest specjalnie stary, ani intrygujący treściowo (w dżsach kalendarzy i katalogów dostatek), ani zadziwiająco intrygujący estetycznie, ani wysmakowany edytorsko, a do tego dość problematyczny w opracowaniu… To zasługa artysty i jego prac. Po prostu. Może to naiwne, ale ilustracje Ślinienia wydają mi się tak urocze (nie poczuwam się do oceny artystycznej), że wzbudzają same miłe – sentymentalne wręcz – odczucia: hasają na nich mówiące i rozbawione zwierzęta, z rzek wynurzają się rozkoszne nimfy, obserwowane przez wyraźnie zainteresowanych nimi faunów, satyry wyprawiają uczty, elfy wąchają dzwonki… Znane obrazy prawda? Tak, to świat Narni. Wychowałam się na cyklu C.S. Lewisa oraz mitach greckich. To ten świat. Rok Ślinienia, mimo że akwarele przedstawiają warmińskie krajobrazy – złote pola, dziewicze lasy, bardzo śnieżne zimy – zaludniają istoty z mitologii innych narodów. Choć z drugiej strony: któż przysięgnie, że bez wahania odróżni nimfę od dziwożony, kłobuka od elfa, a satyra od smętka?
Mój kochany pieszczoszek!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie