Przejdź do głównej zawartości

każdy dżs jest chciany i kochany



  1. Jak pracować z dżsami i nie zwariować

Dżsy są tajemnicze, ciekawe i niesłychanie kształcące. Istnieją i otaczają nas od stuleci. Mają narodowość, gdyż bytują w każdym kraju, i bardzo ważną funkcję – przekazywanie informacji. Przed wiekami były to paszkwile na rządzących rozrzucane w gawiedź, ogłoszenia wywieszane w bramach, zaproszenia, wizytówki i blankiety, nawet dokument z tezami Marcina Lutra był w pierwszej fazie dżsem! Obecnie dokumenty życia społecznego są wszędzie. To plakaty i afisze, ulotki wtykane za wycieraczki samochodów, gazetki informujące o promocjach, zaproszenia na spotkania, kartki bożonarodzeniowe… Ktoś pomyśli: „Same śmieci! Ładne – ale hmm…”. Nieprawda! - bo dżsy to również piękne katalogi wystaw artystycznych i muzealnych oraz targów, czy programy teatralne, ważne sprawozdania z działalności stowarzyszeń i organizacji, kolorowe prospekty, intrygujące czasopisma grup lokalnych – czyli gazetki szkolne, parafialne, hobbystyczne, to informatory z niezbędnymi danymi, małe przewodniki turystyczne, i – co najważniejsze (a może tylko najbardziej marketingowe ;) – FOTOGRAFIE, te z oficjalnych wydarzeń oraz osobiste konkretnych osób. Dżsy mają duszę: gdyż w każdy z takich świstków jakiś grafik, projektant, artysta (nawet artysta-amator) włożył cząstkę swojego talentu albo chociaż dobrych chęci…. W każdy z tych plakatów, w każde zaproszenie, folder i ulotkę, ktoś zakodował siebie a jednocześnie fragment teraźniejszości. Ale czy biblioteki włączają je w poczet swoich zbiorów tylko dlatego, że są ładne i w końcu będą stare? Nie, one stanowią dokumentację życia regionu. A ponieważ życie bezustannie przewija się dalej dżsy również mają tę cudowną właściwość: przyrastają – „mnożą się” – w niesamowitym tempie!!! Ich zbiór w olsztyńskiej WBP obecnie wynosi 57 tysięcy – i na ten cały inwentarz jeden człowiek na straży. Ma on ogarniać stare, sprowadzać i wprowadzać nowe, chętnym je udostępniać, co pewien czas przeglądać i inwentaryzować, a ogólnie nie dać się zakopać, czyli nie skończyć w szaleństwie. Dżsy mają temperament i w przeciwieństwie do książek i czasopism czują się bezkarne. Jako tako utemperują je nienaruszalne Zasady, które muszą być ściśle przestrzegane:
1.      dżs musi dotyczyć regionu Warmii i Mazur!;
2.      każda instytucja/temat temat ma swoje osobne pudełko;
3.      w każdym pudełku rządzi rok wydania dokumentu;
4.      formy nietypowe – plakaty, czasopisma, katalogi – mają swoje osobne miejsca-zagrody i nie ma ich nigdzie więcej;
5.      wszystko jest wyłącznie w jednym egzemplarzu!;
6.      każda sztuka wraca na swoje miejsce, bo już nigdy się nie odnajdzie!;
7.      nie ufać nikomu, kto bierze do ręki bezcenny dżs (a każdy jest bezcenny, bo przecież jest w jednym egzemplarzu);
Trzeba być stanowczym! Twarda ręka i żelazne zasady: papierek, rekord w MAK-u, akcesja, pudełko, półka. I tak 57 tysięcy razy :). A dla równowagi codziennie powtarzać – każdy dżs jest chciany i kochany.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie