Przejdź do głównej zawartości

Polska i Timbuktu, czyli małe apokalipsy książek


Gdy bibliotekarz widzi książkę o tytule "Hardcorowi bibliotekarze z Timbuktu" J. Hammera, natychmiast budzą się w nim pytania, co też może znaczyć określenie "hardcorowi" w odniesieniu do bibliotekarzy?! Że są tacy rzutcy w zdobywaniu lub wypożyczaniu książek? Że są kreatywni i pracują przy milionie projektów? Że są aktywni i kochają sport jeszcze bardziej niż odjazdowi bibliotekarze z Warmii i Mazur? Nic z tych rzeczy. Ale najpierw mała dygresja...
Podczas studiów z bibliotekoznawstwa przedmiot "Historia książki" dostarczał nam, studentom, naprawdę wielu informacji - ale różnych: ważnych, intrygujących, potrzebnych, zabawnych, czasem trochę nudnych. Największe wrażenie jednak zrobiły na nas zajęcia, gdy pojawił się przed nami obraz urny ze spopielonymi książkami...  Podczas małej apokalipsy polskiego piśmiennictwa, jaka rozegrała się w czasie II wojny światowej, straciliśmy większość dorobku naszej kultury pisanej. W samej Bibliotece Ordynacji Krasińskich, czyli miejscu gromadzącym najcenniejsze relikty kultury polskiej, spalono ponad 50 tys. rękopisów - w tym średniowiecznych, 80 tys. starodruków, tysiące rysunków, rycin, map, atlasów i wiele innych obiektów. Publikacje te już nigdy nie zostaną przeczytane, ba - nie wiadomo nawet, jakie konkretnie treści zawierały, gdyż nie zdążono  ich przed wojną skatalogować. Same największe biblioteki naukowe Warszawy straciły wówczas łącznie ok. 1 620 000 jednostek, co stanowiło ok. 50% ich przedwojennych zasobów. Tym bardziej ogromne wrażenie robiły w tym wszystkim relacje o niezwykłej odwadze i determinacji polskich bibliotekarzy, ratujących wszelkimi dostępnymi sposobami pozostające pod ich opieką egzemplarze. "Hardcorowi bibliotekarze z Timbuktu" mają niezwykły związek z historią o polskiej hekatombie książek, gdyż przedstawiają opowieść o współczesnym heroizmie tamtejszych pracowników bibliotek (i nie tylko) chroniących bezcenne zabytki swojej kultury przed zniszczeniem z rąk dżihadystów. Przypuszczam, że każdego bibliotekarza poruszą zwłaszcza sceny bezwzględnego palenia unikalnych rękopisów w głównej bibliotece Timbuktu, Instytucie Ahmeda Baby, gdzie zniszczono 4202 woluminów na raz. Wrażenie to spotęguje zwłaszcza kontrast z wcześniejszymi opisami kunsztu miniatur i bogactwa treści tych arcydzieł rękopiśmiennictwa przechowywanych w Timbuktu. Przedstawione w książce działania ratownicze głównego bohatera, Abdela Kadera Heudary, przypominają rozmachem najlepsze powieści szpiegowskie, choć są relacją z autentycznej wielkiej akcji łączącej - pod przewodnictwem Heudary -  miejscowych ludzi, świadomych rozgrywających się na ich oczach niewybaczalnej eksterminacji pozostałości po wspaniałej i wielowiekowej kulturze. Owych ludzi cechowała przy tym niezwykła odwaga i poświęcenie, gdyż zdemaskowanie działań służących ratowaniu "zakazanych i gorszących" ksiąg skończyłoby natychmiastowymi wyrokami śmierci. Jak wielokrotnie zostało powiedziane w książce, sami ratownicy - łącznie z niewiarygodnie zdeterminowanym Heudarą - właściwie nie wierzyli w powodzenie misji i wielokroć rzeczywiscie balansowali na granicy prawdopodobieństwa. A jednak setki tysięcy woluminów zostały wywiezione z opanowanego przez fanatyków miasta...
Jako bibliotekarz i... czytelnik polecam pełnych napięcia i dramatyzmu "Hardcorowych bibliotekarzy...", książkę przedstawiającą inny świat, a jednak jakby bardzo bliską - zwłaszcza w listopadzie, "niebezpiecznej dla Polaków porze"...

Hammer Joshua, Hardcorowi bibliotekarze z Timbuktu, Warszawa, 2017.

Zdjęcie pobrano z Wikimedia Commons https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Timbuktu-manuscripts-astronomy-mathematics.jpg

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie