Przejdź do głównej zawartości

Diabeł

Kiedyś to były czasy! Młyny, koła wodne, wiry, wodzenie na pokuszenie i nogi skręcone ode złego. Ba, ale teraz wszystko coraz szybciej odchodzi w przeszłość! Ci niespokojni i ruchliwi w swej naturze jak szczenięta ludzie! Ta prozaiczna elektryczność w zimnej odmianie LED!!! Diabeł nr 9000 spojrzał z odrazą na kolorowe lampeczki mrugające wesoło w jednym z okien Starego Miasta.
- No, ja nie mogę, połowa lutego, a ci jeszcze choinki trzymają! Ludzie są niereformowalni! Święta bez końca, żesz...
Nie splunął tylko dlatego, że na początku 21 wieku – jak każdy ze służb ciemnych i jak zawsze przy nowej stulatce – dostał z Dołu kolejny zbiór nakazów nowoczesnego zachowania. „Nie pluć na ulicach, ubierać się, ubierać się na ciemno, używać kosmetyków, nie kląć nadaremno, stosować ludzką technologię, szkolić wirusy”. Czarty, które nie potrafiły się dostosować, zostały przeniesione na Dół i odtąd nie miały czasu nawet tego pożałować. Spędzały swoje wieczne życie przy komputerach kwantowych, rejestrując nieskończone liczby ludzkich złych uczynków. W porównaniu z tym żywot Diabła nr 9000 na Górze był słodki i rozpasany. Mógł oddychać powietrzem pełnym metali ciężkich, obserwować gołębie i pić wieczorami drinki z parasolką. Ale co z tego, skoro notorycznie nie wyrabiał normy z kuszenia. I Ci z Dołu nie byli zadowoleni.
- Diable nr 9000 – mówili z eteru raz w tygodniu Ci z Dołu – masz o dyspozycji narzędzia, o jakich nam nawet się nie śniło na początku naszych prac z kuszeniem robaków ludzkich. Smartfony, komputery, aplikacje, wizualizacje, wirtualne zwidy...
- Ale to ludzka technologia, nie nasza. Jak ja mam... – Diabeł nr 9000 raz spróbował zapolemizować. Ale, tak – zrobił to tylko raz, gdyż natychmiast po artykulacji pierwszego ze zdań przybrał postać płaza. A Ci z Góry skwitowali to bon motem, że jako żaba to już na pewno nie wyrobi normy skutecznego kuszenia, ale i tak ma do wyboru kontynuować pokaz własnego mniemania albo wysłuchać konstruktywnych uwag przełożonych – gdyż ci szanują jego wolność. Diabeł nr 9000 instynktownie wybrał słuchanie i to była dobra decyzja. Ale do dziś miał dreszcze na widok żab.
Diabeł nr 9000 był dość wiekowy. Olsztyn dostał pod opiekę w momencie, kiedy teren nad Ałną przestał być siedzibą bobrów, a stał się zorganizowanym siedliskiem ludzi. Metafizyczna normalka: gdzie siedlisko, tam miejscowy diabeł plus opozycyjny anioł, który obejmował placówkę w momencie fundacji pierwszego kościoła. W przypadku Olsztyna – kościoła pod wezwaniem św. Jakuba, którego imię Diabeł nr 9000 nawet w myślach wypowiadał w postaci inicjałów, gdyż jako przedstawiciel Drugiej Strony nie chciał mieć kłopotów. Natomiast ze wspomnianym aniołem znali się jak łyse konie i jakkolwiek przy niewielu okazjach mogli współpracować, rozmawiać na odpowiednim poziomie porozumienia mogli już tylko ze sobą. Nikt inny nie pamiętał cholery, wojen i plebiscytu, gdyż reszta miejscowych  służb jasnych i ciemnych była po prostu młodsza.
Diabeł nr 9000 skręcił w stronę katedry, smakując  w myślach spotkanie. Najpierw powie o jakimś ludzkim (wyimaginowanym) nieszczęśniku, którego wtrącił wprost w łapy Ciemności, a potem – kiedy Anioł się przyjemnie naindyczy – rzuci, że żartował i spyta o najnowsze wieści. A Anioł przewróci oczami i powie że ostatni raz z nim rozmawia, bo już miara się przebrała, wiejadło jest przysposobione, a siekiera do pnia przystawiona. I będzie miło, a do tego nie padnie ani słowo o niskich statystykach skutecznego kuszenia. Ale kiedy wkroczył na teren kościelny i mury z czerwonej cegły zaczęły pochlebiająco pulsować ostrzegawczym pomarańczowym światłem, a bruk syczeć, zobaczył że w progu świątyni nie stoi znajomy i nieco zmęczony z wyglądu Anioł stróż miasta, ale jakiś ledwie opierzony młodzik. Diabeł zgarbił się bezwiednie. Młody, gdy tylko go dostrzegł, świadomie odsłonił nieznacznie rękojeść ognistego miecza, a przy tym dodatkowo – jak zauważył z przykrością Diabeł nr 9000 –  zarejestrował, że gość z Ciemnej Strony jest w fatalnym humorze.
- Miałeś dobry dzień? - powiedział bez powitania Młody Anioł i nagle ni stąd ni zowąd zaczął pękać ze śmiechu. Na twarzy Diabła nr 9000 nie drgnął nawet jeden mięsień. - Nie zrozumiałeś? - Anioł się na chwilę odetkał - Taki żart. Wiesz, dla ciebie dobry dzień to dzień zły, a zły to dobry – i znów zaczął obłędnie chichotać.
Diabeł nr 9000 nadal się nie zniżył do zmiany wyrazu twarzy. Poczekał kilkanaście sekund i wreszcie przerwał to błazeństwo słowami:
- Gdzie jest Alensteinel?
Młody spoważniał.
- Ma nagłą misję. Dziś ja go zastępuję.
- A kiedy wróci?
- Nie mogę ci powiedzieć, Siło Ciemności - Anioł nagle uśmiechnął się zupełnie inaczej, z wyraźną satysfakcją.
Diabeł nr 9000 wzruszył ramionami, odwrócił się na pięcie i poszedł ku parkowi nad Łyną, bo co tu gadać. Krążył po przyjemnie zakręconych alejkach (nade wszystko nie lubił prostych dróg i traktów), ale nagle ogarnął go smutek. Wszystko wyglądało diablo fatalnie. W jego resorcie nie przewidziano wsparcia psychologicznego, a tylko wymagano rosnących słupków skuteczności. A do tego jego jedynym quasi terapeutą był przedstawiciel służb Drugiej Strony…
Zza drzewa wyłonił się bezszelestnie jakiś kształt i stanął z boku tak, aby uniknąć mikrego światła latarni. Młoda dziewczyna, blondyneczka, o figurze grzechu wartej i z czerwonymi  źrenicami sarnich oczu.
- Wąpierz, jako mi zło miłe – wykrzyknął mile zaskoczony Diabeł nr 9000. - Jak ci się wiedzie w ludzkiej metropolii, istoto?
- Pozdrawiam, szacowna Ciemności – dziewczyna skłoniła się wdzięcznie acz bez czołobitności i odsłoniła w uśmiechu białe, ostre ząbki. - Chciałam cię jeno pozdrowić, rzadki to zaszczyt.
- Polujesz? - Diabeł nr 9000 był tak spragniony jakiegokolwiek odciągnięcia uwagi od depresyjnych myśli, że chętnie podjął rozmowę ze stworem, z którym nigdy by nie zamienił słowa w czasach świetności.
- Nie, o Ciemny. Wracam z biblioteki. Otwarta do wieczora, dużo zabawnych pism i igraszek elektronicznych posiada. Audiobooki sobie wypożyczam. Kiedy nocą krążę po ulicach, słuchanie intrygujących historii jest wielce pouczające i ucieszne. A i czasem ludzi przyciąga, no i jako temat do rozmowy się przydaje
Ostatecznie dobity Diabeł nr 9000 zdołał podnieść rękę w geście pożegnania i rzucił się w drugą stronę z okrzykiem, iż się spieszy.
Co za czasy! Wąpierze w bibliotekach. Topniki bulgoczące rubasznie w studzienkach miejskich. Kłobuki noszone w mięciutkich torebkach. Ludzie i ich lampeczki!!!! Wszystko sobie radzi lepiej niż on. A gdzie szkolenia z obsługi tego nieracjonalnego świata?! I tutaj myśli Diabła nr 9000 nieuchronnie wróciły do statystyki z kuszenia i swojej źle rokującej normy. Trzeba zrobić plan. Wyciągnął smartfona i – tradycyjnie rysując pazurem szybkę oraz klnąc bezgłośnie – zaczął notować w cyfrowym notatniku.
- Zablokować Artyleryjską o 6.30...
- Projekt wykorzystany. Podaję datę... - odezwał się wirtualny asystent maleńkiego systemu operacyjnego.
- Zamknij mikrofon, ty pomocniku z diablej łaski – warknął Diabeł nr 9000.
Skasował notatkę i zaczął od nowa:
- Przerwa w dostawie ciepłej wody w trzech dzielnicach od 20.00 do 24.00…
- Projekt wykorzystany. Podaję datę... - wirtualny asystent był naprawdę niezawodny.
Diabeł nr 9000 zmiął w ustach przekleństwo i skasował notatkę.
- Zjadliwy wirus podobny do grypy, rozwijający się...
- Projekt w trakcie realizacji przez Diabła nr 100 536 w skali międzynarodowej – podsumował metaliczny głos asystenta.
Diabeł nr 9000 włożył smartfona do kieszeni i zapatrzył się boleśnie w radosne lampeczki w kolejnym oknie.
- Alensteinel miał rację. Stoczyłem się na samo dno. Stać mnie już tylko na kuszenia indywidualne.



AR

Powyższy tekst jest literackim komentarzem do jednej z tablic składających się na wystawę „Demony – Duchy”. Optymistyczne plany zakładają, iż wszystkie z wymienionych istot doczekają się swojego tekstu – a jak będzie, czas pokaże.
Wszystkie tablice obejrzeć można na stronie WBP.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie