Przejdź do głównej zawartości

Lektura obowiązkowa dla poszukiwaczy skarbów


Gdy niespełna dwa lata temu wstawiłam na naszym blogu wpis o przewodnikach dla poszukiwaczy skarbów, nie sądziłam że będzie się on cieszył tak długo zainteresowaniem. Co dla mnie zaskakujące, spora grupa czytających pochodziła zza wschodniej granicy, a dokładnie z Rosji. Mając ten fakt na uwadze postanowiłam napisać o książce, która co prawda ukazała się już w kwietniu 2015 r., ale dopiero teraz wpadła mi w ręce. Mowa o „Nocy Patagonów” Michała Młotka, iławskiego poszukiwacza skarbów, doświadczonego pasjonata i autora, jak czytamy na okładce, „pierwszej polskiej powieści o poszukiwaczach skarbów”. Sam zdradza czytelnikom, że jest miłośnikiem historii Prus Wschodnich, a jako założyciel Iławskiej Grupy Poszukiwawczej ma na swoim koncie nie jedno ciekawe odkrycie.

„Noc Patagonów” to nie dziennik, jak sugeruje nagłówek, ale zbeletryzowana historia o odkryciu zabytkowych monet szwedzkich z XVII wieku. Fakt, że książka jest powieścią nie jest tu jednak najważniejszy. Pomimo literackiej formy, moim zdaniem pozostaje ona nadal świetnym poradnikiem dla poszukiwaczy. Z jednej strony wyraźnie ustosunkowuje się do mitu o środowisku niecnych łowców skarbów, z drugiej niesie mnóstwo praktycznych informacji. To szczególna rzecz dla miłośników historii Prus Wschodnich, między innymi wydarzeń z początku 1945 r. nazywanych operacją mazowiecko-mazurską, choć nie tylko. Sporo tu ciekawostek o pozostałościach frontu wschodniego, tzw. ofensywy styczniowej Armii Czerwonej, metodach pracy badaczy, źródłach informacji, a nawet modelach detektorów. Zapewne wytrawni poszukiwacze będą wiedzieli, o czym piszę, wymieniając nazwy Fisher, Rutus, Minelab, X-Terra.

Michał Młotek wciąga czytelnika w historię i w tajemnicę. Pozwala mu przysłuchiwać się rozmowom z miejscowymi. Zabiera na „roboty w terenie”. Założę się, że w niejednym przypadku wzbudza zazdrość. Jak pisze jeden z rekomendujących: "Ta książka to obowiązkowa lektura dla każdego poszukiwacza skarbów". Mnie zaintrygował kilkoma ciekawostkami, jak np. o tym, dlaczego Niemcy wracając z frontu wschodniego pozbywali się nieśmiertelników.

Z bibliotekarską satysfakcją przytoczę na koniec krótki fragment:
„Patryk po chwili zapytał:
- A gdyby to od Pana zależało, to w który rejon lasu powinniśmy udać się w pierwszej kolejności?
- W naszej bibliotece jest kilka książek o operacji mazowiecko-mazurskiej – odpowiedział bez namysłu.
- Znajdziecie tam wiele wskazówek, które pomogą wam w dalszych poszukiwaniach. Przy okazji podszkolicie się z historii. Dam wam coś jeszcze – dodał, po czym raz jeszcze sięgnął do szafy.”

Nie zdradzę Wam co takiego dostali bohaterowie. Ja natomiast polecam cały wykaz dokumentów o operacji wschodniopruskiej, o których być może nie macie jeszcze pojęcia. Spis znajduje się w WBP w Olsztynie i prezentuje materiały o wydarzeniach w naszym regionie z lat 1944-1945 zachowane w zbiorach rosyjskich i... napisane z rosyjskiej perspektywy. 

anita

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gwara warmińska. Elementarz i komentarz

 I. Lewandowska, E. Cyfus,  Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda ,   LGD "Południowa Warmia", Barczewo 2012, 62 s. (z CD) Język, którym posługiwali się autochtoni na Warmii (warm. hizyge - tutejsi), w 2012 roku doczekał się swojego elementarza. Wano wejta. Łuradowoła by sia moja óma, Warnijko w Nagladach łurodzona, co by ino ziedziała, że je tero ksiónżka o tym, jak godoć po naszamu*.   Óma móziła po naszamu** , po polsku i po niemiecku. Jej sześcioro dzieci pamięta warmińską gwarę, w której się wychowywało.   Tym większe było zainteresowanie mojej Mamy, najmłodszej córki Babci, publikacją I. Lewandowskiej i E. Cyfusa. Książka chibko przywołała wiele wspomnień, jak to łu noju było*** .  Wyrażając ogromne uznanie  dla pracy I. Lewandowskiej i E. Cyfusa, podajemy w poniższym komentarzu różnice między wykładnią w "Elementarzu...", a językiem mówionym z okolic Gietrzwałdu. Nie ma ich wiele, ale skoro się pojawiły, wydają się wa

Faworki czy chrust?

Zapytano mnie ostatnio czy na Warmii jadano faworki czy chrust. Sądząc z zachowanych opisów etnograficznych częściej spotykaną nazwą są faworki. Samo słowo ma ciekawą etymologię. W języku angielskim favor oznacza łaskę, przychylność (co z kolei nasuwa skojarzenia z zabieganiem w okresie zapustnym na Warmii o pomyślność w przyszłorocznych plonach). W języku francuskim faveur ma dodatkowe znaczenie – odnosi się do wąskiej wstążki. Chrust do słowo polskie i odnosi się do suchych gałązek albo gęstych zarośli. Wyraźnie tłumaczy to istotę słodkich chruścików. Ponieważ jednak badań językoznawczych na ten temat na Warmii nikt nie zrobił, kwestia faworki czy chruściki pozostanie jak na razie nierozstrzygnięta. Tymczasem jedno jest pewne - słodkie, smażone wyroby w kształcie zawiniętego ciasta, podobnie jak pączki, tradycyjnie robiono w czasie ostatków i kojarzą się nam dzisiaj z Tłustym Czwartkiem. W mojej rodzinie (trzecie pokolenie na Warmii) nazywaliśmy je po prostu chruścikami, choć robio

Kurpiowsko-mazurskie fafernuchy

W kilku książkach o tradycjach kulinarnych Warmii i Mazur znalazłam informacje o fafernuchach – niemożliwie twardych ciastkach w charakterystycznym kształcie kopytek, będących świetnym dodatkiem do… wódki. Kurpiowsko-mazurskie łakocie Jednym tchem wymienia się je z innymi daniami o dziwnych nazwach jak dzyndzałki, farszynki czy karmuszka. Nie świadczy to jednak o tym, że owe fafernuchy wyszły z kuchni dawnych Warmiaków albo Mazurów. Jak się przekonałam, nadal współczesnym mieszkańcom naszego województwa pozostają dość obce. Słusznie natomiast łączy się je z Kurpiami i ich dziedzictwem kulinarnym. Ciekawie na ich temat pisze autor bloga Weganon. Warto jednak tylko zastanowić się czy faktycznie ciacha przywędrowały z Mazur na Mazowsze, czy może odwrotnie. Biorąc pod uwagę skąd pochodzą sami Mazurzy, kierunek przenikania się kultur może być zaskakujący i nieoczywisty.  Pieprzowe ciasteczka Sama nazwa tych „pogryzajek” pochodząca z niemieckiego „pfefferkuchen” może też mie